Ula pisząc o BLW'owych początkach zaznaczyła, że wpis powinien miec podtytuł "BLW dla leniwych :)"
Powiem wam szczerze, że takie jest BLW dla mnie, ale czytając poszczególne punkty Uli pomyślałam sobie "ale dużo roboty... kroić, dzielić, zamrażać..."
Dla mnie początki były trudne, bom "matka wariatka". Ciężko mi się zorganizować i ogarnąć, nie dla mnie schematy, stałe pory, a wiadomo jaka matka takie dziecko ;)
Początki wyglądały tak, że dzięki rozszerzaniu diety dziecka sama zaczęłam jeść coś innego niż bułkę z dżemem. Mama mająca pracującego męża, który często w domu tylko nocuje wie jak bardzo nie chce się gotować dla siebie samej. Bo co to za przyjemność? Ano żadna.
Kiedy pomyślałam, że to już czas, a właściwie kiedy to w czasie jednego z obiadów Lusinka zgarnęła ziemniaki z talerza włączyła się lampka.
Zaczęło się od warzyw na parze. (Kochane Mamy! Nie miejcie wyrzutów sumienia, że wasze dziecko 3 dzień pod rząd dostaje brokuła i marchewkę gotowaną. Ja miałam, ale uwolniła mnie od tego jedna myśl, a mianowicie: przecież w pierwszych słoiczkach też nie ma jakiegoś rewelacyjnego wyboru!)
Podstawowym założeniem od samego początku było, że dziecko je samo. A wiadomo, że łatwiejsze i dla dziecka i dla rodzica jest ogarnięcie konsystencji stałych, więc zrezygnowaliśmy z zup wszelakich :)
Wiadome było także, że dziecku się nie soli, więc i my z tego zrezygnowaliśmy. Pierwsze 3 dni były straszne. Może nie powinnam tak raptownie soli odstawiać? Wszystko było bez smaku i mdłe, ale czego się nie robi z wygody, którą czasem tłumaczę dbaniem o zdrowie ;) Po 3 dniach nasze kubki smakowe odżyły na nowo. Oczywiście brak soli nie równał się brakowi przypraw. Te sypałam normalnie(, a może dawałam ich jeszcze więcej?): czosnek, tymianek, bazylia, majeranek, oregano, papryka w proszku, zioła prowansalskie i inne.
I tak zaczęliśmy jeść razem. Dziecko z początku dostawało tylko obiad. Pieczone ziemniaki, mięso, gotowane brokuły, kalafior, marchew, cukinia, papryka, bakłażan, ryba pieczona, w wersji surowej awokado, ogórki, pomidory, cukinia. Z czasem pojawiły się konkretne dania: makaron z sosem pomidorowym, szpinakiem, risotto z ratatujem (moje odkrycie którego dokonałam właśnie przy BLW). Okazało się, że nie ma tu miejsca na monotonię. No może jest, ale nie większa niż w innych przypadkach, bo czy nie zdarzyło się wam szukać jakiejś inspiracji na obiad? Mnie wiele razy.
BLW stawia na obserwację potrzeb dziecka. Musimy uwierzyć, że dziecko da nam znać kiedy będzie potrzebowało więcej jedzenia. I moja Lusia dała taki znak- zaczęliśmy jadać śniadania. Jak już pisałam jestem fanką wszelkich rodzajów placków. Rzecz poręczna i bardzo czysta ;) oprócz placków była jajecznica (absolutnie nie bawiłam się w oddzielanie żółtka!), bułka z masłem, dobra wędlina, ogórek, pomidor, kawałek sera żółtego i twarogu. Czasem i owsianka (manny nie lubi), jaglanka, albo kasza gryczana z twarogiem. Wybór jest spory.
I tak było też przy wprowadzaniu kolacji. Był już ten czas.
Lusia jest już sporą panną. Ma 13 miesięcy i czasem dopomni się o coś pomiędzy głównymi posiłkami, co mlekiem mamy nie jest. Tu w repertuarze mamy chrupki kukurydziane, wafle ryżowe (sprawdzajcie skład, bo czasem różne świństwa pakują do środka), soki (sok uznaję za posiłek), jabłko, gruszkę, winogrona, mandarynki ect.
Takie jest BLW mamy leniwej/zapracowanej.
Teraz czekam na etap kiedy to dziecko me będzie chciało mi w przygotowaniu posiłków pomagać ;)