piątek, 11 maja 2012

BLW dla leniwych - wersja nr 3


W naszym wydaniu polegało na tym, że wszyscy jedzą absolutnie to samo.
Poza kilkoma wyjątkami, nie gotowaliśmy warzyw na parze (bo nie lubimy), nie przygotowywaliśmy żadnych osobnych posiłków.
Klucz do sukcesu to kuchenny kompromis.
Śniadanie, kolacja - dzięki dziecku przekonałam się do owsianek i kasz. Poza tym, zawsze któreś z nas dwojga jadło akurat coś odpowiedniego. Dla nas kanapki? Dla dziecka plaster szynki, kawałek ogórka, rzodkiewka. Owsianka? Na spółkę.

Sprawa jest o wiele prostsza odkąd Radzik jest duży i wyrósł z wszelkich nietolerancji. Teraz nawet niegdyś zakazana jajecznica jest idealna do podziału. Na początku, nawet gdy śniadanie wydawało się zupełnie nie dla niemowlęcia, zawsze zostawała opcja podania piętki chleba, którą z chęcią łagodził bóle ząbkowania, a która - biorąc pod uwagę wielkość standardowo jedzonych na początku rozszerzania diety porcji - była całkiem sporym posiłkiem.

Dusimy wyłącznie razem

Obiady - tu osiągnęliśmy mistrzostwo kreatywności - byle zawsze pod jedną pokrywką. Od początku rozszerzania diety jesteśmy maniakami potraw jednogarnkowych, ponieważ spełniają wszystkie kryteria posiłku dla leniwych - szybkie, proste, samorobiące się, a przy tym mogą występować w niezliczonych kombinacjach smakowych. Z kurczakiem, indykiem, wołowiną, bezmięsne, na bulionie, z ryżem, z kasza jaglaną, jęczmienną, gryczaną i bogactwem warzyw do wyboru.

Gdy w lodówce króluje światło

Bogactwo warzyw w naszym wydaniu oznaczało zazwyczaj korzystanie z tego, co akurat zostało w lodówce, dzięki czemu mogliśmy bez przeszkód kontynuować spontaniczne podejście do zakupów, które niejako zakłada brak planu, wszelkich rozpisek i kartek na zakupy. Jest kurczak i brokuł? W towarzystwie czosnku, cebulki i zawsze obecnych w szafce zielonej soczewicy i ryżu tworzy doskonały obiad na zielono. Jest papryka i marchewka? Plus niepalona kasza gryczana, czerwona soczewica i prażone ziarnasłonecznika tworzą całkiem niezły posiłek. I tak - w zależności od zasobów - naprędce tworzyliśmy swoje własne kompozycje, mniej lub bardziej udane...
Jedyne, o czym należało pamiętać, to posiadanie w szafce kilku niezbędnych dodatków: kasze, makarony, soczewica we wszystkich kolorach, trochę ziaren - z takim zapasem wystarczyło znaleźć w lodówce choć jedno warzywo, żeby wyczarować doskonały obiad.

Pulpety i klopsy

W chwilach przypływu kreatywności, można było sięgnąć po mielone mięsa i ulepić coś z udziałem starkowanej marchwii czy posiekanej zieleniny, żeby po kilku minutach wyjąć z garnka gotowe pulpety w dowolnie wybranym kształcie (co sprawdza się na początku BLW).
Pulpety także mają to do siebie, że da się je zrobić absolutnie ze wszystkiego, a jeśli dorzucić do nich poza składnikiem roślinnym także np. kaszę jaglaną, mogą robić za pełnowartościowy posiłek niewymagający żadnych dodatków.

Przyprawy

To sprawa na tyle istotna, że potrafi zepsuć posiłek, jeśli się do niej niedostatecznie przyłoży. Nam udało się znaleźć kompromis także i w tej dziedzinie. W ciągu kilku dobrych lat małżeństwa kupowaliśmy nową paczkę soli może ze 2 razy, nie musieliśmy więc zbyt wiele zmieniać w tej kwestii. Miłośnikom polecam zainteresować się ziołami - choćby majerankiem - które bardzo dobrze sprawdzają się jako zamiennik soli. Z pieprzem było tak, że konflikt w jego sprawie towarzyszył nam od początku znajomości, zupełnie naturalnie więc zostało tak, jak dotychczas - posiłek przygotowujemy z użyciem niewielkiej ilości, a już na talerzu mąż, według uznania, dopieprza swoją część.
Natomiast ziół używamy, ile się da. Dobrane odpowiednio do składników potrawy, potrafią wydobyć najlepsze smaki. Podobnie prażone ziarna, które odkryliśmy stosunkowo niedawno, a których obecność w potrawie na pewno docenią mali miłośnicy rozbierania obiadu na części pierwsze (należy do nich nasz syn, amator pojedynczych ziaren soczewicy i sezamu).
Obiadowy kompromis polegać może wyłącznie na tym, by przekonać się do większych kawałków w początkowym okresie rozszerzania diety, co nie jest przecież ogromnym wyrzeczeniem, a znacznie ułatwia maluchowi uchwycenie czegoś smacznego.

Faktycznie w pewnym sensie BLW jest rozszerzaniem diety dla leniwych. Bez uczenia się schematów, odmierzania gramów kaszki, cięcia na czworo żółtek i miksowania. Nade wszystko dlatego, że umożliwia jadanie ciepłego posiłku w towarzystwie dziecka - w tym samym czasie. W dłuższej perspektywie pozwala dziecku na możliwie szybkie opanowanie umiejętności jedzenia sztućcami, samodzielnego ustalania odpowiedniej do potrzeb porcji czy choćby umiejętnego i pozostawiającego wokół porządek spożycia posiłku - tak po prostu, choć pewnie trudno w to teraz uwierzyć rodzicom zamiatającym spod krzesełka do karmienia sterty rozbabranych części obiadu:)

środa, 9 maja 2012

BLW sposobem na lenia

Już było o przyglądaniu się swojemu menu, było już o początkach, ale skoro blog ma wiele redaktorek, to i wiele zdań na dany temat będzie :)
Ula pisząc o BLW'owych początkach zaznaczyła, że wpis powinien miec podtytuł "BLW dla leniwych :)"
Powiem wam szczerze, że takie jest BLW dla mnie, ale czytając poszczególne punkty Uli pomyślałam sobie "ale dużo roboty... kroić, dzielić, zamrażać..."
Dla mnie początki były trudne, bom "matka wariatka". Ciężko mi się zorganizować i ogarnąć, nie dla mnie schematy, stałe pory, a wiadomo jaka matka takie dziecko ;)
Początki wyglądały tak, że dzięki rozszerzaniu diety dziecka sama zaczęłam jeść coś innego niż bułkę z dżemem. Mama mająca pracującego męża, który często w domu tylko nocuje wie jak bardzo nie chce się gotować dla siebie samej. Bo co to za przyjemność? Ano żadna.
Kiedy pomyślałam, że to już czas, a właściwie kiedy to w czasie jednego z obiadów Lusinka zgarnęła ziemniaki z talerza włączyła się lampka. 
Zaczęło się od warzyw na parze. (Kochane Mamy! Nie miejcie wyrzutów sumienia, że wasze dziecko 3 dzień pod rząd dostaje brokuła i marchewkę gotowaną. Ja miałam, ale uwolniła mnie od tego jedna myśl, a mianowicie: przecież w pierwszych słoiczkach też nie ma jakiegoś rewelacyjnego wyboru!)
Podstawowym założeniem od samego początku było, że dziecko je samo. A wiadomo, że łatwiejsze i dla dziecka i dla rodzica jest ogarnięcie konsystencji stałych, więc zrezygnowaliśmy z zup wszelakich :)
Wiadome było także, że dziecku się nie soli, więc i my z tego zrezygnowaliśmy. Pierwsze 3 dni były straszne. Może nie powinnam tak raptownie soli odstawiać? Wszystko było bez smaku i mdłe, ale czego się nie robi z wygody, którą czasem tłumaczę dbaniem o zdrowie ;) Po 3 dniach nasze kubki smakowe odżyły na nowo. Oczywiście brak soli nie równał się brakowi przypraw. Te sypałam normalnie(, a może dawałam ich jeszcze więcej?): czosnek, tymianek, bazylia, majeranek, oregano, papryka w proszku, zioła prowansalskie i inne. 
I tak zaczęliśmy jeść razem. Dziecko z początku dostawało tylko obiad. Pieczone ziemniaki, mięso, gotowane brokuły, kalafior, marchew, cukinia, papryka, bakłażan, ryba pieczona, w wersji surowej awokado, ogórki, pomidory, cukinia. Z czasem pojawiły się konkretne dania: makaron z sosem pomidorowym, szpinakiem, risotto z ratatujem (moje odkrycie którego dokonałam właśnie przy BLW). Okazało się, że nie ma tu miejsca na monotonię. No może jest, ale nie większa niż w innych przypadkach, bo czy nie zdarzyło się wam szukać jakiejś inspiracji na obiad? Mnie wiele razy.
BLW stawia na obserwację potrzeb dziecka. Musimy uwierzyć, że dziecko da nam znać kiedy będzie potrzebowało więcej jedzenia. I moja Lusia dała taki znak- zaczęliśmy jadać śniadania. Jak już pisałam jestem fanką wszelkich rodzajów placków. Rzecz poręczna i bardzo czysta ;) oprócz placków była jajecznica (absolutnie nie bawiłam się w oddzielanie żółtka!), bułka z masłem, dobra wędlina, ogórek, pomidor, kawałek sera żółtego i twarogu. Czasem i owsianka (manny nie lubi), jaglanka, albo kasza gryczana z twarogiem. Wybór jest spory. 
I tak było też przy wprowadzaniu kolacji. Był już ten czas.
Lusia jest już sporą panną. Ma 13 miesięcy i czasem dopomni się o coś pomiędzy głównymi posiłkami, co mlekiem mamy nie jest. Tu w repertuarze mamy chrupki kukurydziane, wafle ryżowe (sprawdzajcie skład, bo czasem różne świństwa pakują do środka), soki (sok uznaję za posiłek), jabłko, gruszkę, winogrona, mandarynki ect.
Takie jest BLW mamy leniwej/zapracowanej. 
Teraz czekam na etap kiedy to dziecko me będzie chciało mi w przygotowaniu posiłków pomagać ;)

poniedziałek, 7 maja 2012

kiełki

Zaraz zaczną się świeże warzywa, na które czekam z niecierpliwością bo ile można jeść mrożonek, puszek, słoików i kiszonek. Człowiek po całej zimie spragniony jest marchewki prosto z ziemi, szczawiu, szpinaku, botwiny...
Wprawdzie w sklepie już się pojawiły, ale mam wątpliwości co do ich pochodzenia (i smaku) ;) Przyznam się bez bicia, że nie powstrzymałam się przed kupnem młodej marchewki, pęczka szczawiu, pomidorów czy główki sałaty i pęczka rzodkiewek. Tak dość mam mrożonego kalafiora, marchewki z groszkiem czy brokuła... Ale były to raczej okazjonalne zakupy bardziej dla mojego smaku niż dziecia. Choć jak można tu mówić o smaku? To marna wersja tego co za jakiś czas będziemy mieli z gruntu.

Ale póki co może zajmiemy się kiełkami?
Teraz może nie będzie takiego wyboru w sklepach, choć sklepy ze zdrową żywnością są na bieżąco zaopatrywane w nasionka do kiełkowania. Ja szukałam w momencie kiedy był bum na stoiskach z roślinkami w marketach. I dzięki temu mam paczuszki z opisem jakie wymagania ma dane nasiono.
Podstawową bazą wiedzy może być dla nas strona http://www.kielki.info/
Mnie dużo dała, bo dowiedziałam się jak siać, żeby zebrać, co siać i zawiera obszerne FAQ z najczęściej zadawanymi pytaniami. I dzięki niej wiem, że kiełkownica (pojemnik do kiełkowania) nie jest konieczny!
Do tego po lewej stronie jest lista najczęściej kiełkowanych roślin :)
Do kiełkowania polecam nasionka Diet-food- duże opakowania starczą na długo; minusem jest to, że dużego wyboru nie ma...
Trochę inne nasiona można znaleźć w Darach Natury- wybór jest bardziej "egzotyczny", bo można znaleźć wśród nich choćby grykę i wiesiołek. Choć i one nie są opisane jak je hodować.
Swego czasu w marketach można było znaleźć Vilmorin.pl . Były one bardzo dokładnie opisane, jak hodować (w świetle czy nie, ile razy podlewać) i kiedy można je już jeść, ale cena jest stosunkowo wysoka w porównaniu do ilości oferowanego produktu. Za to wybór jest ogromny. Nie widziałam w sklepach kapusty, gorczycy czy pora w innym wydaniu.
Jakie są moje refleksje? 
Na początek polecam rzodkiewkę. Jest cudowna i smakuje po prostu... jak rzodkiewka ;) Idealny dodatek do twarożku. 
Rzeżucha jest dla wybranych, bo albo się ją uwielbia, albo nienawidzi. Wiem, że nie każdy lubi jej zapach, ale ja jestem z tej pierwszej grupy więc za nią przepadam.
Mieszankę zwaną łagodną można stworzyć samemu dodając w różnych proporcjach rzeżuchę, rzodkiewkę i lucernę. Lucerna sama w sobie jest trochę mdła, ale w połączeniu z ostrą rzodkiewką nadaje całej mieszance tej łagodności.
Jeśli szukacie czegoś do surówek lub od tak do chrupania to dobrym wyborem będzie skiełkowany słonecznik. Co ważne nie potrzeba specjalnych nasion, a dobrej jakości zwykły nieprażony słonecznik (nasiona muszą być całe a nie pokruszone). Skiełkowany (trwa to ok 3 dni) ma cudowny świeży smak i smakuje jak łuskany prosto z tarczki słonecznika.
Informacji której nie znalazłam na kiełki.info to kiełkowanie gorczycy. Kiełkuje się ją 3-4 dni w nienasłonecznionym miejscu po uprzednim wymoczeniu jej 6 godzin. Gorczyca jest pikantna, a w kiełkach nabiera tylko ostrości. co ważne nie musicie szukać nasion. Wystarczy kupić gorczycę w całości z działu z przyprawami :)
Naprawdę pragnę was zachęcić do hodowania. Ile satysfakcji da wam taki domowy ogródek możecie się sami przekonać. Najpiękniejsze jest to, że nie czeka się na plony wieczności tylko od 3 do 7 dni :)
Powodzenia i zachęcam was do dzielenia się własnymi spostrzeżeniami :)
Ps. ale ze mnie gapa. Przecież nie napisałam najważniejszego!
Kiełki są bombą wartości odżywczych- witamin i minerałów.
Jedzmy je na zdrowie!