czwartek, 23 lutego 2012

BLW w gościach

Czyli ciąg dalszy o dziecku w terenie. Ostatnio z mężem nad tym dyskutowaliśmy i chciałabym też was namówić do dyskusji.
BLW wybraliśmy m.in. dlatego, że jest wygodne. Jako, że karminy się nadal piersią nie potrzebujemy butelek, mieszanek, wody w temperaturze 70 stopni i innych gadżetów potrzebnych rodzicowi dziecka będącego na mm. BLW sprawia, że nie potrzebujemy też słoiczków, miseczek, łyżeczek i innych bajerów. Wystarczy śliniako-fartuszek i opcjonalnie miseczkę z przyssawką, ale tym razem nie o tym.
Nasza rozmowa dotyczyła naszego wyjazdu do rodziny. Oboje decydując się na ten sposób żywienia wiedzieliśmy, że będziemy robić odstępstwa od naszej domowej diety, że dziecko dostanie czasem rzecz soloną czy mniej zdrową. I doszło do dyskusji na temat tego co Dziecko będzie jadło na najbliższym wyjeździe.
Stanęło na tym, że będziemy wybierać z tego co dają tylko pod jednym warunkiem. Że będziemy tam "prawdziwymi gośćmi". Co przez to rozumiem? Ano to, że gościem czuję się tam gdzie nawet herbaty sama sobie nie robię ;)
A zarówno u moich rodziców jak i u męża mamy swobodny dostęp do kuchni i lodówki, tak więc będziemy sami oś przygotowywać, a właściwie już to robimy (bo jesteśmy u męża rodziny) i absolutnie nikt nam nie ma tego za złe.
A jak jest u Was? Czy u cioci na imieninach pozwalacie na małe "grzeszki"? Czy wszędzie chodzicie ze swoim jedzeniem? A może folgujecie sobie i dziecku również u bliższej rodziny?

sobota, 4 lutego 2012

BLW'owe dziecko na miescie

Niektórzy myślą, że rodzice którzy decydują się na rozszerzanie diety swoim dzieciom zgodnie z BLW są ambitni, ekologiczni, albo wszędzie chodzą z własną wałówką, bo przecież na mieście nie zawsze można zjeść zdrowo.
Z grzeczności nie zaprzeczę, ale jestem Mamą, która zdecydowanie z ekologią ma bardzo mało wspólnego, ba jestem Zielono Zielona ;) Za to jestem Matką wygodną, która nie wyobrażała sobie gotowania dla siebie i męża i osobno dla dziecka. Dla mnie mniejszym problemem było zmodyfikowanie swojej diety i sposobu odżywiania niż stanie przy garnkach czy kupowanie gotowców.
Zdarzy mi się zabrać coś ze sobą, kiedy muszę z dzieckiem pojechać na zajęcia, albo w miejsce gdzie po prostu nie ma "jadłodajni". Są to wtedy najczęściej placuszki smażone na suchej patelni albo pieczone albo pierożki w wersji pieczonej, które są równie smaczne na ciepło jak i na zimno.
Ale kiedy wiem, że idę na "miasto" to zawsze znajdzie się miejsce przyjazne dziecku. Do tej pory z Córką jedliśmy w takich miejscach jak Ikea, restauracja ze stekami, sushi bar. Dlaczego? Ponieważ wiem, że znajdę tam coś co będzie mogło zjeść dziecko.
W Ikea nikt nie patrzy dziwnie jak z tacki lecą brokuły :) Mają w menu warzywa gotowane na parze i gotowanego łososia. Czego chcieć więcej? Do tego masa krzesełek, przewijaki na każdym kroku i miły rozgardiasz. 
Na stek ochotę miał mąż. W menu oczywiście pojawiły się "tradycyjne" dania dla dzieci- smażone na głębokim tłuszczu, ale było coś też dla naszego dziecka. Pierś kurczaka smażona na suchej patelni i gotowana kukurydza. Oczywiście jak przystało na porządną restaurację nie było problemem, żeby kucharz nie posolił dania- duży plus. Do tego brak soli nie oznaczał braku smaku. Inne przyprawy zostały bez zmian. Posiadali krzesełko do karmienia, a kelner pełen podziwu i konsternacji patrzył jak dziecko posługuje się małym widelczykiem i donosił kolejny za każdym razem jak jeden spadł na ziemię :)
Sushi to prezent urodzinowy. Na początku pierożki, które znikały bardzo szybko, później ryż, który jak to ryż do sushi był kleisty i bardzo łatwo można było go złapać w rękę. Wiem już, że Córka lubi tuńczyka, ale za surowym łososiem nie przepada. No i ostre przyprawy. Chili jest ok, ale wasabi już nie, bo za bardzo kręci w nosie. Plusem miejsca było to, że mimo braku przewijaka łazienka była duża, a w połowie sali był parawan za którym się schowaliśmy i nie było problemu, że dziecku coś spadło.

Oczywiście w każdym miejscu obsługa dostała napiwek za ten niewielki bałagan :)
Czym kierować się przy wyborze? 
Po pierwsze menu- jasne, że jak dziecko dostanie kilka frytek to nic mu się nie stanie, ale dobrze jak mają warzywa gotowane, albo pieczone mięso.  Frytki niech będą co najwyżej dodatkiem.
Po drugie frekwencja- tyczy się ona nie tylko wybierania miejsca dla dziecka, ale i dla siebie. Dużo ludzi= świeże jedzenie. Świeże znaczy nie mrożone (nie chodzi tu o np. mrożonki warzywne, ale ugotowaną brukselkę, zamrożoną po raz kolejny i odgrzaną), nie odgrzewane w mikrofalówce. I tak jak sushi bar. Jest to miejsce cieszące się dobrą opinią, w którym podają surowe ryby. A skoro jeszcze nikomu nic nie zaszkodziło, to takie ryby muszą być świeże, bo o to chodzi w całej idei sushi.
Po trzecie czas- polecam środek tygodnia. Weekend nie jest dobrym czasem ze względu na ilość ludzi. Po pierwsze tłumy rozpraszają, po drugie ja sama czułabym się niekomfortowo jakby ludzie patrzyli się na nas jak jemy. W końcu 8 miesięczne dziecko jedzące samo to nie jest jeszcze codzienny widok.
Po czwarte krzesełko do karmienia- oznaka, że dzieci chociaż w teorii są mile widziane. Skoro właściciel takowe udostępnia to znaczy, że liczy się z tym, że może zapanować mały chaos :)
.
A jakie Wy macie doświadczenie z wychodzeniem z dzieckiem na "miasto"?
Macie swoje ulubione miejsca, które możecie polecić?
Co powiecie na serię postów opisujące takie miejsca przyjazne BLW'owym dzieciom? Ja mogę opisywać takie miejsca w Trójmieście :)