piątek, 9 grudnia 2011

„Nie boisz się, że się zakrztusi?” czyli parę słów o zaufaniu

Nie. Nie boję się. To pytanie bardzo często się pojawia przy okazji rozmów, w których wychwalam BLW nad niebiosa ;)

BLW nauczyło mnie zaufania do dziecka, tak dużego, że nie boję się, gdy próbuje obsłużyć się widelczykiem czy kubkiem. Wiem, że nic jej nie będzie, że sama sobie krzywdy nie zrobi. Ale czy nie miałam tego zaufania wcześniej? Chyba nie w takim stopniu. Każda mama się boi o swoje dziecko. Strach napędzają ludzie otaczający młoda mamę, a raczący od samego początku dobrymi radami (znacie to skądś?). A zazwyczaj zaczyna się od karmienia piersią. Bo przecież samo mleko nie wystarczy… A może pokarm jest za chudy? A dziecko może za mało przybiera? Za mało wałeczków? Szał ten napędzają siatki centylowe , a rozszerzanie diety tylko to wariactwo potęguje, bo przecież jak można dziecku dać jedzenie i nie wiedzieć ile zjadło? A może to my- dorośli chcemy mieć kontrolę nad wszystkim? Liczymy jedzenie, zasikane pieluszki, ilość kupek…

Chyba trochę zeszłam z tematu. A może jednak nie? Przecież to wszystko jest ze sobą połączone, to dalej jest kwestia zaufania, że dziecko sobie krzywdy nie zrobi. Co to za różnica czy krzywdą będzie wsadzenie widelca w oko czy głodzenie się. Mąż w takich chwilach twierdzi, że to tak jak te maczety z „W głębi kontinuum” (serdecznie polecam- to jego ulubiona książka)- Indianie mają tyle zaufania do swoich dzieci, że pozwalają im się bawić ostrymi przedmiotami, a te nigdy nie robią sobie nic złego- a Młodej ufa bardziej niż mnie- prędzej nieszczęście będzie, kiedy ja nieopatrznie ją szturchnę niż sama miałaby się nożem bawić.

A krztuszenie? Ryzyko? Gill Rapley doskonale to opisała. Zauważyliście, że dziecko ma odruchy wymiotne, kiedy za głęboko coś wsadzi do buzi, nawet jeśli byłaby to tylko ręka? To jego odruch obronny przed zakrztuszeniem. Wiele razy obserwowałam go, kiedy Młoda wsadziła do buzi za duży kawałek. Kiedy nie mogła do wypluć, wymiotowała. Tak to natura wymyśliła, że dzieci maja bardzo blisko ten punkcik, który za wymioty odpowiada. Z czasem on się przesuwa w głąb, ale dzieje się to na tyle powoli, żeby dziecko się nauczyło jak jeść, żeby się nie zakrztusić, czyli jak jeść bezpiecznie. Młoda radzi sobie z tym co raz lepiej, już nie wymiotuje, a tak manewruje językiem, że łatwo niechciane kawałki wypadają z buzi.






















Jest to fascynujące jak świetnie sobie z tym radzi i jak jest skupiona na tym.

Dlatego jedna rada niezależnie od tego jak się karmi. Trochę zaufania , a będą efekty.


Anna

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Zacznę od końca, bo podsumowaniem:)

Jakie jest nasze BLW? Zupełnie inne niż kilka miesięcy temu i jeszcze inne niż na samym początku. W siedemnastym miesiącu swojego życia Radzik jest już dojrzałym konsumentem, a my – doświadczonymi obserwatorami. To nie oznacza jednak, że odkryliśmy jego upodobania – te akurat zmieniają się z dnia na dzień, zupełnie niespodziewanie.
Zaczęliśmy warzywami na parze. Wrrrróć – zaczęliśmy słoiczkiem z marchewką jak klasyczna rodzina ;) A że nie spotkał się on – delikatnie mówiąc – z nadzwyczajnym zachwytem, całkowicie usprawiedliwieni i ostatecznie przekonani o słuszności podjętych decyzji, posadziliśmy dziecko za stołem z warzywnymi smakołykami do wyboru. Od pierwszego wejrzenia wszyscy – ze szczególnym uwzględnieniem Radzika – wiedzieliśmy, że to TO.

Kolejnym kamieniem milowym było pierwsze mięso – okazało się silnie uzależniające i od tamtej pory nasze dziecko, ku rozpaczy wegeśrodowisk, nie mogłoby żyć bez pieczeni, kurczaka i szynki. Miłość do mięs przybrała w pewnym momencie formę tak skrajną, że przez 3 miesiące z menu Radzika wyleciało wszystko, co mięsem nie było (nie licząc mleczka, ma się rozumieć). Jako, że w naszym domu króluje filozofia zaufania do dziecka i jego wrodzonej intuicji, przyjęliśmy z (umiarkowanym) spokojem tę fazę, jak się okazało – przejściową. Trwała od momentu pierwszych prób wstawania przy meblach aż do postawienia pewnych kroków – matczyna intuicja mówi mi, że dietetyczny eksperyment mięsny był w jakiś tajemniczy sposób związany z tą nową umiejętnością.

Następna faza zaczęła się z przytupem – a raczej z energicznym wyrzutem mięsa z talerza – z dnia na dzień stało się ono jedynie jednym z wielu składników menu, zaś łaska obficie spłynęła na wszelkie owoce. I tak jest – z grubsza – do dziś.

Największe zmiany nadeszły kilka miesięcy temu – najpierw sztućce, do niedawna wzgardzone, weszły w skład naturalnie używanych akcesoriów. Zupa widelcem? Ależ da się! Podobnie kanapka łyżeczką. Najpierw nabijanie, teraz szuflowanie – patrząc na dziecko raczkujące w temacie sztućców, człowiek uświadamia sobie, jak cholernie trudną umiejętność opanował i stosuje z powodzeniem wiele razy dziennie – szok, że nie można sobie tego wpisać w CV! Mozolnie nabierasz, dokładasz palcami, jeeeedziesz do buzi i milimetr przed metą wykonujesz jeden fałszywy ruch – kaplica – przełykasz ślinę i strząsasz ze spodni cząsteczki obiadu. Aż żal ściska biedne serce rodzica, gdy dziecko woli obejść się smakiem ulubionego obiadu niż spaść o stopień niżej w drabinie ewolucji i spożyć danie palcami.
Teraz czekamy na wejście noża – nie spieszy nam się z oczywistych względów ;) Na obiad już dawno nie jemy brokułów na parze, bo Radosławowe podniebienie domaga się smaków bogatszych i pełniejszych – ostrych przypraw, ziół, czosnku, którego tu i ówdzie tak boją się mamy początkujących smakoszy. Jako mama jestem dumna, jako współjedząca – czerwienię się ze wstydu, myśląc o swoich fobiach jedzeniowych, zwłaszcza gdy widzę Radzika z oliwkami, wcinającego wątróbkę, czy popijającego wodę z szynką i masłem. Ale o tym ostatnim opowiem Wam innym razem;)

Julita


sobota, 3 grudnia 2011

BLW i karmienie łyżeczką


Chciałabym poruszyć temat nie kojarzony zazwyczaj z BLW, bo chcę powiedzieć kilka słów o karmieniu łyżeczką. Bardzo często na forach spotykam się z opinią, którą można streścić najprościej „stosuję BLW, ale też karmię łyżeczką, bo nie chcę popadać w skrajność”. Ja również nie uważam, żeby nakarmienie dziecka było grzechem przeciwko jego samodzielności. Pod warunkiem, że szanuje się je i nie traktuje jak „tucznej gęsi”.
Sądzę, że karmienie łyżeczką również można wpisać w ideę BLW i może ono być „proponowaniem jedzenia”.
Wyobraźmy sobie dwie sceny. W jednej mama wpycha dziecku do buzi jedzenie, nie czekając nawet aż ono przełknie i nie zważając na protesty lub płacz. W drugiej scenie mama podnosi łyżeczkę i czeka, aż jej dziecko samo otworzy usta. Następnie wsuwa ją do środka i znów pozwala, aby to ono zabrało jedzenie z łyżeczki. Jeśli zaś dziecko nie ma ochoty, nie karmi go na siłę. Jest różnica pomiędzy tymi dwoma obrazkami, prawda?
Zebrałam zasady karmienia z szacunkiem, korzystając z porad psychologów i fizjologów:
– przede wszystkim obserwuj, czy twojemu dziecku smakuje to, co dostaje, to jest warunek absolutnie konieczny :)
– to dziecko powinno decydować w jakim tempie zamierza jeść, jeśli jeszcze ma jedzenie w ustach, nie zmuszaj go do szybszego przełykania; długie żucie jest bardzo korzystne dla trawienia i to my, dorośli, powinniśmy uczyć się od dzieci właściwego tempa jedzenia
– łyżeczkę kładziemy na dolnej wardze i czekamy, aż dziecko zgarnie pokarm górną wargą, nie przechylaj łyżeczki, nie kręć nią, nie ocieraj o górną wargę, mimo że czasem bardzo kusi
– jeśli dziecko ma ochotę, daj mu drugą łyżeczkę do ręki i niech próbuje również jeść samodzielnie
– nie przemycaj jedzenia, korzystając z nieuwagi dziecka
– nie przesadzaj z pochwałami, jedzenie ma być normalną czynnością, przyjemnością, a nie zadaniem do wykonania
Ula

poniedziałek, 28 listopada 2011

Nowe autorki :)


Z przyjemnością przedstawiamy Wam Julitę, Ulę i Annę, które będą opisywać swoje doświadczenia z BLW. Mamy nadzieję na wiele ciekawych opowieści i smacznych przepisów :)
Julita:
W lipcu 2010 roku zostałam mamą Radzika, pół roku później – fanką BLW:) Dla mnie baby-led-weaning jest zaspokajaniem naturalnych potrzeb dziecka, procesem zaczynającym się wraz z pierwszym łykiem mleka mamy, którego jedynie kolejnym etapem jest poszerzenie dziecięcego menu o potrawy ze stołu rodziców.
To też wspaniała okazja do odświeżenia kuchennego repertuaru, a przede wszystkim do celebrowania wspólnych chwil przy rodzinnym stole.
Chciałabym podzielić się z Wami naszymi doświadczeniami, pomóc rozpocząć Wam Waszą przygodę z BLW, podrzucić kilka sprawdzonych przepisów, a w szczególności wesprzeć rodziców małych alergików, dla których rozszerzanie diety bywa drogą przez mękę – to wiem już z doświadczenia ;)

Ula:

W październiku 2009 roku zostałam mamą i wtedy okazało się, że muszę zapomnieć o większości obiegowych opinii dotyczących opieki nad dzieckiem. Moja córka ma swój własnych charakter i nie daje sobie nic narzucić. Stąd prostą drogą trafiłam na ideę Rodzicielstwa Bliskości, a także BLW.
Chcę pozostawić mojej córce i sobie wspomnienia z przyjemnych posiłków, gdzie każdy je to, co lubi i ile ma ochotę. Uważam też, że właściwą dietą możemy wyleczyć się z bardzo wielu dolegliwości i powtarzając za Ajurwedą (medycyną indyjską) „jesteśmy tym, co jemy”.
Jestem nauczycielką jogi, interesuje mnie ekologia, lubię kreatywnie spędzać wolny czas i grać w gry planszowe.
Anna:
Od kwietnia 2011 roku mama Łucji zwanej Młodą. Przesiąknięta rodzicielstwem bliskości od początku. Jako chustomama, zwolenniczka pieluch wielo i matka karmiąca, nauczona zaufania do dziecka i zachwycona jego indywidualnością, mimo głośnej krytyki najbliższych, od początku mówiłam, że nie podam dziecku papki ;) Nie wierzyli, ale jak powiedziałam, tak zrobiłam. Od początku cieszę się jedzeniem razem z Młodą. Sama uczę się „jeść” i zmieniam swoją dietę na potrzeby Małego Człowieka. Mam nadzieję, że będę potrafiła zarazić młode mamy tym entuzjazmem, który towarzyszy BLW, ale i pomóc zachować zdrowy rozsądek i pełen luz.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Reni Jusis o żywieniu i nie tylko


Nakładem wydawnictwa Mamania ukazała się książka Reni Jusis i Magdy Targosz "Poradnik dla zielonych rodziców". Piosenkarka od wielu miesięcy propaguje naturalny styl życia, ekologiczne żywienie i rodzicielstwo bliskości. Fani zdrowego jedzenia znajdą w książce wiele przydatnych informacji - polecamy szczególnie wywiad z prof. Januszem Książykiem, który obala mity dotyczące diety roślinnej, a także rozmowę z Joanną Mendecką - o żywieniu w zgodzie z naturą i o tym, jak ważne w diecie dziecka są kasze, warzywa i odpowiednie tłuszcze.

Gwarantujemy, że po przejrzeniu rozdziału z przepisami popędzicie do kuchni w poszukiwaniu składników na zupę soczewicowo-kokosową, ciecierzycę w pomidorach i ciasto z daktylami.

W książce znalazły się również rozmowy z położną Marią Romanowską, doradczynią laktacyjną Moniką Staszewską, psychologi dzieciecą Agnieszką Stein, propagatorką wielorazówek Ewą Dumańską, doradcami noszenia w chustach, Danką Mikulską (twórczynią Bobomigów), psychoterapeutką Anetą Mazurkiewicz, Ewą Sroką (ekspertką od naturalnych kosmetyków), Magdą Wójcicką-Molską (od niej dowiecie się, jak bawić się z dzieckiem w robienie zabawek) oraz Joanną i Tomaszem Ołubczyńskimi (o tym, że ekologicznie nie znaczy drogo). Mnóstwo ciekawej lektury, mnóstwo porad i przepisów. Polecamy!

Mamy nowe opiekunki bloga!

Dobre wieści - ogłoszenie o poszukiwaniu chętnych do współprowadzenia bloga spotkało się ze sporym zainteresowaniem. Już wkrótce dowiecie się, kto będzie dla Was pisał o swojej przygodzie z BLW, czyje doświadczenia poznamy i komu będziemy kibicować przy konsumpcji pierwszej marchewki :)

niedziela, 13 listopada 2011

oddam bloga w dobre ręce

No tak, dawno mnie tu nie było. Mały mój raz je, raz nie je - zawsze jest o czym pisać, ale czasu niestety nie starcza ;( Doświadczenie BLW zaowocowało w moim przypadku dość szczególnie - postanowiłam wejść w temat jedzeniowy pełnoetatowo: studiuję dietetykę i zakładam fundację. I w tym wszystkim wakacje od blogowania przedłużyły mi się do listopada...

Ale myślę, że szkoda zmarnować to miejsce - niech blog żyje dalej, niech kolejne pokolenia (!) maluchów pokazują, co potrafią w 6 i 7 i 8 miesiącu życia, niech temat wciąż się odnawia i odnawia, bo wart jest tego.
Jeśli ktoś z Was chce włączyć się w projekt wspólnego tasiemcowego blogowania o BLW, napiszcie do wydawnictwa Mamania, które ma prawa formalne do tego bloga.
Dziękuję za Wasze zainteresowanie i obiecuję donosić o przedsięwzięciach mojej fundacji.
Ania

wtorek, 31 maja 2011

pory posiłków

Kiedy proponujecie dzieciom jedzenie? Czy macie stałe pory posiłków czy może dajecie dziecku co chwila małe co nieco?
Przypuszczam, że te mamy, które miały ustalony rytm karmienia piersią czy butelką, przy przechodzeniu na inne pokarmy po prostu trzymają się go. U mnie było (jest) inaczej. Pierś jest podawana na żądanie. Ale z jedzeniem pokarmów stałych jest przecież inaczej: każdy posiłek wymaga przygotowania, muszę więc się jakoś zorganizować. Problem w tym, ze zanim pojawił się Mały, ja też jadałam bardzo nieregularnie. Obiady bywały u nas i o 13-tej i o 21-ej. Wszystko zależało od mojej weny, bo lubiłam sobie pogotować długo i czasem potrzeba wyżycia się w kuchni była silniejsza niż głód ;) Jak to wszystko ogarnąć na nowo?
Pomogła mi okoliczność dodatkowa, zupełnie przeze mnie niezamierzona: przeszłam na dietę (leczniczą). I dieta moja wymusza na mnie regularność. Więc jem 5 posiłków dziennie i Mały ze mną (chyba, że któryś prześpi, bo śpi nadal bardzo nieregularnie ;)
Czy jednak tak małym dzieciom trzeba koniecznie narzucać stałe pory posiłków? Chyba są tu różne szkoły. Gill Rapley w swojej książce pisze, że nie ma takiej potrzeby, dopóki dziecko nie ukończy 18 miesięcy. Polecam rozdział o przekąskach na stronie 170, gdzie znajdziecie więcej wskazówek.

szparagi na maśle z rukolą

Pisałam niedawno, że najlepsze są szparagi gotowane bez dodatków - i swojego zdania nie zmieniam. Ten przepis mnie jednak zaciekawił, bo nie smażyłam dotąd szparagów. Wyszły bardzo smaczne. Póki sezon szparagowy trwa, podaję przepis dla tych z Was, których nudzą gotowane warzywa:

Szparagi na maśle z rukolą

Obrać szparagi (ja użyłam białych i zielonych) i pokroić na 4-cm kawałki

Na rozgrzanej patelni
roztopić kawałek masła
wrzucić szparagi i smażyć około 10 minut (ja po chwili smażenia, dusiłam pod przykryciem),
posypać pieprzem
i solą
skropić cytryną (kilka kropli) lub posypać skórką z cytryny,
dodać pokrojoną rukolę i chwilę razem dusić.

sobota, 28 maja 2011

jajecznica z imbirem

To nieoczekiwane połączenie smaków nie jest rezultatem eksperymentów mojego Syna (a wiem, że dzieci potrafią zaskoczyć rodziców naprawdę ciekawymi rozwiązaniami kulinarnymi ;). Tym razem to ja otworzyłam się na nowe smaki, a jajecznica z imbirem jest przepisem z kuchni Pięciu Przemian, która ostatnio podbija moje serce. Przez żołądek oczywiście.
Dotąd Mały jadał jajka na twardo, zwłaszcza dobrze sprawdzały się jajka przepiórcze - dostawał połówkę i świetnie sobie z nią radził. Ale widzę, że jajecznica jest też bardzo "poręczna". A wersja z imbirem? Sami wypróbujcie:


Zdjęcie może niezbyt apetyczne - niestety brak czasu na stylizacje ;)


Jajecznica z rukolą i świeżymi ziołami
(z książki "Gotowanie według Pięciu Przemian")

(dla tych z Was, którzy nie zetknęli się z kuchnią Pięciu Przemian, ważna informacja: kolejność dodawania produktów ma znaczenie, proporcje - mniejsze)

Na gorącej patelni
stopić kawałek masła;
drobno posiekany (lub starty) imbir krótko podsmażyć;
wbić po jajku na osobę (ja dałam więcej),
posypać pieprzem, kolendrą,
solą
i siekaną pietruszką (natką),
domieszać drobno posiekane zioła (np. oregano, ale mogą być inne) oraz rukolę;
smażyć, aż jajka zaczną się ścinać (dla małego dziecka trzeba bardzo dobrze ściąć, żeby uniknąć salmonelli).

piątek, 27 maja 2011

niech żyje sezonowość ?

No właśnie: znak zapytania. Zawsze myślałam, ze to przednówek jest trudny, ale w tym roku to w maju najtrudniej mi robić zakupy jedzeniowe. Z każdej wyprawy na targ warzywny wracam rozczarowana. Może jestem bardziej wyczulona przez to, że mam dziecko? Warzywa zeszłoroczne są już często popleśniałe, wysuszone, albo inaczej zdegenerowane, a tak zwane nowalijki wydają mi się jakieś zanadto pryskane. I czekam, i czekam. Aż pojawią się młode marchewki, które nas nie zatrują i truskawki, które będą miały smak, bo dojrzeją na słońcu i bez pośpiechu. Wracam więc z targu z niczym. No, prawie z niczym. Kupuję szparagi. Szparagi uratowały tegoroczny maj. Jemy je właściwie na okrągło, aż zaczęłam podejrzewać, że uzależniają. I na szczęście Mały mój też je polubił. Idealne do rączki. Gotuję je w małej ilości wody bez soli (nie trzeba!). dla Synka odłamuję końcówkę z główką, która ma najwięcej smaku i z którą najłatwiej mu sobie poradzić, bo reszta szparaga jest nieco włóknista, mimo obrania ze skóry. Zawsze wybieram białe - uważam, że są smaczniejsze. I nie przejmuję się chwilową monotonnością diety - wiem, że szparagi zaraz się skończą!

środa, 25 maja 2011

sposób na mięso

Jedną z większych trudności miałam z podawaniem dziecku mięsa. U mnie w domu najczęściej mięso (i ryby też) są pieczone w piekarniku. Uważam, ze jest to forma przygotowania wymagająca najmniej zachodu i wysiłku z mojej strony, a przy tym zdrowa. Ale na początku Synek nie mógł przeżuwać włókiem mięsa, choćby było mięciutkie. Znalazłam na to sposób.
Niestety, potrzebne jest dodatkowe urządzenie. Nie jestem fanką gadżetów, uważam, że do jedzenia nie potrzeba niczego więcej niż rąk. Ale to urządzenie i tak stało w mojej kuchni i było używane codziennie. Wyciskarka do soków. Sprawdza się! Z upieczonego mięsa odkrajam porcję dla Małego i jeszcze ciepłą wrzucam do wyciskarki. Może to nie wygląda apetycznie, ale jest smaczne, ciepłe i łatwe do uchwycenia.

ryty przejścia

Pierwsze postrzyżyny Małego odbyły się całkiem przypadkiem - przy okazji moich postrzyżyn. Nie powstała, jak w dawnej Polsce fryzura od doniczki. Po prostu obcięliśmy w Degażerii kilka za długich kosmyków, które zawsze zlepione jedzeniem. Mały był chyba najmłodszym klientem Patryka, mimo, że dzieci nie są tam rzadkością.

Dlaczego piszę o rytach przejścia? Bo tego dnia akurat Mały "dojrzał" do przełomu jedzeniowego. Po raz pierwszy, całkowicie naturalnie i bez żadnych starań, jeden posiłek mleczny został wyparty na rzecz mięsa z kaszą i warzywami. Stało się!

poniedziałek, 23 maja 2011

o blw wiedzieć jeszcze więcej

Ruszyła akcja serwisu Dziecisawazne.pl i Wydawnictwa Mamania - Jak nie wychować niejadka.

http://dziecisawazne.pl/baby-led-weaning/

Zapraszam. Polecam.

Portal bliski memu sercu, bo o jedzeniu w wielu kwestiach się zgadzamy ;)

czwartek, 19 maja 2011

stół do renowacji i rzut oka pod stół

Makaron z sosem wybrudził nas wszystkich. Dlatego wolę jednak podawać klopsiki mięsne i osobno jakieś świderki. Mały świetnie już sobie z tym radzi. I ja też ;) Coraz lepsze robię. Przepis mam tutaj: klopsiki rodziny Soprano. Modyfikacje są nieskończone - ostatnio wstawiłam całość do piekarnika i zapiekałam przez godzinę.



... a stół jest do renowacji z powodu remontu, a nie blw ;)

środa, 4 maja 2011

fizjoterapeutka o BLW, cz. 4

I na koniec moich rozmów z panią Martą Ślifirską, parę słów o...

... BAŁAGANIE

ACH: Znam przypadek 3-latka, karmionego łyżeczką.
MŚ: Bywają i starsze dzieci karmione łyżeczką. Wynika to chyba głównie z tego, że rodzice nie chcą, żeby się dziecko ubrudziło, żeby ubrudziło wszystko dookoła. I to zachowanie czystości jest dla nich tak ważne, że karmią dziecko łyżeczką. Tylko należy zadać sobie pytanie: jak dziecko karmione łyżeczką ma nagle nauczyć się jeść czysto, za pomocą sztućców? Nie ma takiej możliwości. Dziecko musi ćwiczyć. I jedzenie ręką jest pierwszym etapem. Bo jest ćwiczeniem koordynacji między dłonią a ustami. Żeby donieść pokarm na przyrządzie jakim jest łyżeczka czy widelec, trzeba dużo lepszej koordynacji. Najpierw trzeba poćwiczyć donoszenie pokarmu do ust ręką.

ACH: I jest szansa, że wtedy ten etap bałaganu będzie krótszy po prostu?
MŚ: Oczywiście, że tak. Dlatego, że gdy dziecko wyćwiczy koordynację, to potem przejście na sztućce będzie dużo łatwiejsze niż przejście z etapu bezczynnych rąk (gdy dziecko jest karmione łyżką) do jedzenia sztućcami.
A co do samego bałaganu: jest stare powiedzenie, że dziecko jest albo czyste, albo szczęśliwe. I to jest prawda.

czwartek, 28 kwietnia 2011

fizjoterapeutka o BLW, cz. 3

Dzisiaj pani Marta Ślifirska odpowie na pytanie:

CZY 6-MIESIĘCZNE DZIECKO JEST GOTOWE NA BLW?

MŚ: Jest gotowe. Dlatego, że potrafi doprowadzić rękę do ust. Mówiąc "jeść samodzielnie" mamy oczywiście na myśli jedzenie rączkami. Rodzice czasem skarżą się, że ich dziecko wszystko wkłada do ust. Robi to dlatego, że usta są najbardziej wrażliwą czuciowo okolicą ciała i dziecko chętnie poznaje świat ustami. Już w okresie płodowym jest to okolica, która jako pierwsza uzyskuje czucie m. in. po to, żeby później, po urodzeniu, dziecko mogło łatwo znaleźć pierś mamy. Jeżeli dziecko potrafi doprowadzić ręce do ust i potrafi już chwycić jakiś przedmiot, na razie całą dłonią, bo tak wygląda chwyt w wieku 6 miesięcy, to znaczy, że jest gotowe do tego, żeby spróbować jedzenia. Oczywiście, na początku ono się nie naje (dlatego nadal powinno dostawać dotychczasowe posiłki mleczne). Popróbuje, potrzyma w buzi i wypluje, albo wypluje od razu, ale ma już kontakt z pożywieniem, ma już kontakt z różnymi smakami i ćwiczy koordynację ręka - oko.
U każdego dziecka to może przyjść w różnym czasie. Mówiąc o dzieciach 6-miesięcznych, mówimy o przeciętnej. Bywają dzieci młodsze, które już sobie z tym radzą, a bywa, że dziecko dopiero mając 10, 11 miesięcy jest na to gotowe.

ACH: Czyli trzeba obserwować swoje dziecko...
MŚ: ... i podążać za nim. Tak. Bo normy rozwojowe dotyczą przeciętnej. To, że jakieś dziecko rozwija się troszeczkę wolniej, wcale nie znaczy, że jakość jego rozwoju jest gorsza. Ważna jest bowiem jakość ruchu, czyli czy te ruchy, które dziecko wykonuje, są prawidłowe. Nie patrzmy więc na ilość, tempo, czas, w którym dzieci nabywają pewnych umiejętności, a na ich jakość. Dzieci, które rozwijają się wolniej wcale nie muszą być „opóźnione” w rozwoju. Tempo rozwoju jest w głównej mierze uwarunkowane genetycznie. Zawsze warto popytać w rodzinie: jak my się rozwijaliśmy, jak nasi rodzice. I to może rozwiać wiele niepokojów.

ACH: Czyli jeśli widzimy, że dziecko 6-miesięczne nie jest w pełni gotowe, żeby jeść samodzielnie, to nie powinno nas to niepokoić.
MŚ: Nie. I nie zmuszajmy dziecka. Niech bierze w rączkę, niech rozgniata pożywienie. Niech ma takie doświadczenia. Przez wszystkie doświadczenia dziecko powinno przejść, bo wszystko, co jest naturalne dla niego, jest mu potrzebne.

wtorek, 26 kwietnia 2011

fizjoterapeutka o BLW, cz. 2

Wrzucam kolejny fragment mojej rozmowy z fizjoterapeutką niemowląt, panią Martą Ślifirską. Tym razem rozmawiamy o rzeczy, która bardzo była dla mnie istotna na początku stosowania BLW, czyli gdy Mały miał 6 miesięcy - o tym, jak go sadzać do jedzenia. Może ktoś z Was jest teraz na tym etapie?
Całość rozmowy już po długim weekendzie ukaże się w portalu dziecisawazne.pl. Już teraz zapraszam!
A tutaj pierwsza część dla przypomnienia.


SAMODZIELNE JEDZENIE A POZYCJA SIEDZĄCA

MŚ: Jedyną kwestią, nad którą się zastanawiam jest siedzenie. Autorki piszą, że możemy wprowadzać stałe pokarmy u dzieci w wieku mniej więcej 6 miesięcy i dziecko powinno przy tym siedzieć prosto. Ale wiek sześciu miesięcy nie jest wiekiem, kiedy dziecko siedzi prosto! W tym wieku siedzą jedynie te dzieci, które dorośli sadzają sądząc, że tak trzeba, a nie powinni tego robić! Równowagę w siadzie dziecko uzyskuje między 10. a 12. miesiącem życia, w tym też czasie siada samodzielnie. I teraz: jak pogodzić jedno z drugim, żeby nie przeskoczyć tego etapu kiedy dziecko jest już zainteresowane jedzeniem i chce jeść, a równocześnie nie obciążać go zbytnio pozycją siedzącą, na którą nie jest gotowe. Autorki kilka razy mówią, że niektóre dzieci może będą potrzebowały pomocy w siadzie. W innym miejscu mówią, żeby ułożyć zrolowane ręczniki czy kocyki i  podeprzeć dziecko. Czasem mówią, że możemy mieć je u siebie na kolanach podczas posiłków. Ale jednocześnie bardzo wyraźnie zaznaczają, że nie powinno być odchylone w tył, żeby pokarm nie trafiał na tylną ścianę gardła, bo to grozi zakrztuszeniem. Kiedy dziecko jest pionowo, to wtedy pokarm spływa po przedniej ścianie gardła i dziecko ma odruch odkasływania i może się samo pozbyć tego, co byłoby groźne. Widzę następujące rozwiązanie: dopóki dziecko nie zacznie samo siadać z leżenia (przez obrót na brzuch, podniesienie się na czworaki i skręt miednicy w prawo lub w lewo), powinniśmy zawsze dzieci podpierać. I wtedy, nawet jeżeli dziecko odchyli się 10-15 stopni od pionu plecami, to nadal głowa i szyja będą w pionie, bo dziecko będzie patrzyło na to, co chce zjeść i to nie powinno być zagrożeniem. Najlepiej więc sadzać je u siebie na kolanach, bo wówczas ma najlepsze podparcie. A jeżeli dziecko nie chce siedzieć na kolanach bądź jest nam z tym niewygodnie, to możemy, jeżeli dziecko to akceptuje, sadzać je w specjalnym krzesełku - ale zawsze podparte.

ACH: W takim krzesełku do karmienia?
MŚ: Tak. Na pewno nie w krzesełku samochodowym, bo tam jest za bardzo odchylone w tył. I sadzajmy je wyłącznie na czas posiłku! W żadnej innej sytuacji nie powinno być przez nas sadzane. Usiądzie samodzielnie, gdy będzie na to gotowe.

piątek, 22 kwietnia 2011

moja piramida żywieniowa

9 miesięcy. Pora podejść do sprawy bardziej systematycznie. Odpowiedzialność leży w końcu po stronie rodzica. Dostarczam na stół różnych rzeczy, a Mały sięga samodzielnie po coraz szerszy asortyment, w tym mięso (mówię: sięga, w dalszym ciągu nie mówię: je), więc myślę coraz więcej o tym, żeby podać coś sensownego do wyboru w czasie śniadania, obiadu, kolacji. Do pomocy zrobiłam sobie uproszczoną piramidę żywieniową. Ten koślawy rysunek jest sporządzony dokładnie na podstawie rad z książki "Bobas lubi wybór". Jest to uproszczona piramida - łatwa do zapamiętania i stosowania, a przy tym mam pewność, że dobrze skomponowana pod względem proporcji. Wisi u mnie na lodówce, gdybym jednak zapomniała ;)
Logika jest taka (dla przypomnienia dla tych, co czytali i dla wyjaśnienia dla tych, co nie czytali jeszcze Bobasa): dziennie powinno się zjeść pożywienie z 5 grup w określonych proporcjach, przy czym wielkość porcji określa wielkość własnej dłoni. Oczywiście, na razie dłonie i porcje mnie nie interesują, bo Mały jeszcze nie je - to przyjdzie pewnie po skończeniu roku. Teraz pilnuję tego, żeby mógł wybierać sobie z różnych grup po trochu. No i według tych zasad układam naszą rodzinną dietę ;) Już czujemy się zdrowiej!
Na obrazku: warzywa, owoce, ryby i mięso, makaron reprezentuje zboża, mleko w butelce, orzeszek ziemny czyli oliwy i orzechy.

rozsprzedaż książki - ceny promocyjne u Mamani

Wrzucam informację o rozsprzedaży pierwszej edycji "Bobasa" - zostało kilka sztuk i można je nabyć po okazyjnej cenie. Więcej info tu: http://www.mamania.pl/ksiazki/bobas-lubi-wybor,5

wtorek, 22 marca 2011

wyposażenie jadalni

Bałagan towarzyszy jedzeniu rękami, nie ma się co oszukiwać. Przynajmniej na tym etapie, przez jaki właśnie przechodzimy. Z tego powodu obok stołu stoi u mnie zawsze odkurzacz. Poza nim właściwie nie potrzebuję żadnych innych pomocy: nie układam gazet na podłodze (i tak czytam gazety głównie w internecie), nie mam żadnej ceratowej podkładki. Po prostu po jedzeniu sięgam po odkurzacz i wszystkie resztki zmiatam: z podłogi, ze stołu, z fotelika. Jak coś mokrego zostaje - zmywam ścierką. Polecam!
Szkoda tylko, że kolorystycznie słabo mi pasuje do wystroju ;(

wtorek, 15 marca 2011

fizjoterapeutka o BLW, cz. 1

Zapytałam o BLW panią Martę Ślifirską, fizjoterapeutkę, pracującą z niemowlętami. Całość wywiadu już wkrótce ukaże się w portalu www.dziecisawazne.pl. A oto fragment naszej rozmowy:


CZY JEDZENIE PAPEK TO WAŻNY ETAP ROZWOJU


Marta Ślifirska - z wykształcenia psycholog i fizjoterepeutka, w pracy łączy te dwa kierunki wykształcenia. Od 30 lat pracuje jako fizjoterapeutka z dziećmi, od 10 lat wyłącznie z niemowlętami. Stosuje metody Bobath-NDT i SI. Prowadzi zajęcia z rozwoju psycho-ruchowego niemowląt w szkole rodzenia Fundacji Rodzić po Ludzku.



MŚ: Książka jest świetna. Żałuję, że trafiła do nas dopiero teraz. Bardzo podoba mi się idea, że dziecko może samo wybierać. Tak jak w rozwoju psychoruchowym kolejne etapy następują jeden po drugim, tak ma to miejsce w czasie nauki jedzenia. W swojej pracy propaguję to, żeby nie ingerować w rozwój ruchowy dziecka. Uważam też, że nie powinniśmy ingerować w rozwój umiejętności jedzenia. I to właśnie proponują autorki książki - podążanie za dzieckiem.

ACH: Jakie korzyści z punktu widzenia neurofizjologii niesie dla dziecka takie podejście?
MŚ: Mnóstwo. Każda propozycja, która podąża za naturalnym pędem do rozwoju dziecka jest dla niego dobra. I odwrotnie - każda ingerencja w naturalny przebieg rozwoju jest niedobra. Natura tak to wymyśliła, że wszystkie etapy, jakie dziecko przechodzi, czemuś służą i są potrzebne. Jeżeli my którykolwiek z etapów chcemy bądź przyspieszać, bądź pomijać, możemy być pewni, że wyrządzimy szkodę.

ACH: W przypadku jedzenia mowa o jakich etapach?
MŚ: Dziecko przechodząc przez etap spożywania papek nie zaczyna w odpowiednim momencie ćwiczyć mięśni oralnych. Bo te same mięśnie, które służą do żucia, do rozdrabniania pokarmu, służą później do artykulacji, czyli do mówienia. Jeżeli dziecko będzie w odpowiednim czasie przeżuwało pokarm, będzie później ładniej, wyraźniej mówiło.
Poza tym dziecko karmione papkami pomija doświadczenia sensoryczne, płynące od zmysłu smaku. Jeżeli dostaje różne produkty osobno i może sięgać po to, co che, próbować, smakować, to ma kontakt z różnymi smakami. A w papkach wszystkie smaki są zmieszane w jeden. Podając mu papkę zubożamy więc jego możliwości doświadczania smaków, a przez to zubożamy możliwości kształtowania się integracji sensorycznej.

ACH: Czy w takim razie odradza Pani podawanie dziecku papek?
MŚ: Tak. Zdecydowanie odradzam. Poza wszystkim, co powiedziałam wcześniej, również z powodu tego, co obserwuję w wielu rodzinach, z którymi pracuję. Otóż dzieci są nierzadko karmione papkami nawet po przekroczeniu roku czy półtora. Mamy po prostu przyzwyczajają się do tego, że podają dziecku jedzenie ze słoiczka - jest to wygodne, bo można podgrzać i od razu dziecku podać. I kiedy pytam, dlaczego ich dziecko jeszcze tak długo je papki, mówią, że krztusi się, kiedy mu się próbuje dać większe kawałki. A krztusi się, bo - po pierwsze - na ogół tymi papkami jest karmione w pozycji półleżącej i w takiej też mamy podają dziecku łyżeczką pierwsze mniej rozdrobnione posiłki, więc pożywienie trafia na tylną ścianę gardła i naturalne jest, że pojawia się odruch krztuszenia. A po drugie, dziecko krztusi się, ponieważ ominęło ten etap, kiedy było gotowe, żeby się nauczyć przeżuwania. Nie daliśmy dziecku okazji do tego, żeby rozdrabniało pokarm. Autorka książki tłumaczy to przez trafne porównanie: gdyby dziecku nie pozwolić chodzić do trzech lat, to potem miałoby trudności z chodzeniem. I tak samo jest z żuciem.

poniedziałek, 14 marca 2011

zupy rękami

Zupę dyniową przetrzymałam za długo na ogniu i woda mi trochę odparowała. I okazało się - na korzyść BLW się stało. Zupę można jeść rękami. (zresztą wszystko można jeść rękami).




Od ostatniego wpisu o przełomie nie stało się tak, ze nagle Synek wszystko zjada. Nie, właściwie zjada niewiele. Czasem coś zje z apetytem, a następnego dnia już go to nie interesuje. Wczoraj jadł palcami humus, aż musiałam go powstrzymywać, żeby zdążył przełknąć. A dzisiaj już nie chce. Często bawi się jedzeniem i w ogóle go nie prowadzi do ust. Tak było np. z paluszkami z mięsa mielonego. Rozdziabał i dobrze się bawił. I wszystko.
Już nie czekam z niecierpliwością "aż zacznie jeść". Wiem, że przyjdzie na to czas.

niedziela, 6 marca 2011

jest przełom!

No, w końcu. Wygląda mi to na przełom. Dzisiaj Mały sięgnął po brokuła, który leżał przed nim na stole i włożył sobie do buzi. Nie udało się to przy pierwszej próbie, o nie. Kilka razy brokuł wypadał z ręki, ale w końcu został doniesiony.
Nie mogę napisać, że "potem to już poszłooo...", bo inne pokarmy wciąż trudno mu chwycić. A jak już doniesie coś, to też mało zje. Jabłko skrobie trochę ząbkami, smokta suszonego pomidora itepe. Ale po raz pierwszy chyba dotarło do mojego Dziecka, że jedzenie służy do jedzenia. Hura!

piątek, 25 lutego 2011

odpowiedź Gill Rapley

W dniu 14 stycznia 2011r. ukazała się w mediach [w Wielkiej Brytanii, a potem także z Polsce, np. tu: http://dziecko.onet.pl/58124,0,43,mleko_matki_to_za_malo,1,artykul.html] informacja sugerująca, iż pokarmy stałe powinny być wprowadzane do diety dziecka już od czwartego miesiąca życia. Oto jak ustosunkowała się do niej Gill Rapley.

British Medical Journal (BMJ) opublikował dokument sugerujący, że karmienie niemowląt wyłącznie piersią przez sześć miesięcy może nie być właściwe i że pokarmy stałe powinny być wprowadzane od czwartego do szóstego miesiąca życia.
Co to oznacza dla rodziców, którzy praktykują bądź przymierzają się do baby-led weaning? Bliższe spojrzenie na to, co faktycznie zostało powiedziane pozwala udowodnić, że sugestia ta nie opiera się na solidnych podstawach.

1. Po pierwsze, dokument oparty jest na istniejącej literaturze, a nie na najnowszych badaniach. Warto także mieć na uwadze fakt, że trzech (z grupy czterech) jego autorów ściśle współpracowało z koncernami produkującymi żywność dla niemowląt i mogą pozostawać pod ich wpływem.

2. Autorzy sugerują, że wprowadzanie stałych pokarmów od szóstego miesiąca życia dziecka naraża je na ryzyko wystąpienia niedokrwistości z powodu niedoboru żelaza.

W rzeczywistości, większość dzieci karmionych wyłącznie piersią do szóstego miesiąca nie jest obciążona tym ryzykiem, jednak stan ten łatwo może ulec zachwianiu. Część niemowląt, którym rozszerza się dietę o pokarmy stałe spożywa głównie ubogie w żelazo owoce i warzywa, a jednocześnie mniej pokarmu matki, który żelazo zawiera.
Z drugiej zaś strony, zbyt dużo żelaza w tak młodym wieku może być szkodliwe, gdyż niedojrzałe jelita mogą wchłaniać go więcej niż potrzeba.
Rozwiązaniem byłoby wprowadzenie pokarmów stałych, kiedy dziecko jest na nie gotowe
(tj. gdy zaczyna sięgać po jedzenie, co dzieje się najczęściej w wieku około sześciu miesięcy) i dopilnowanie, żeby oferowane mu pokarmy były bogate w żelazo (czerwone mięso, jaja i niektóre warzywa).

3. Autorzy sugerują, że ryzyko choroby trzewnej i alergii jest wyższe, jeżeli pokarmy stałe nie zostały wprowadzone do wieku sześciu miesięcy.

Dowody na ryzyko choroby trzewnej i alergii pozostają bardzo niejasne.
Możliwe jest, że dzieci karmione sztucznie mogą bardziej skorzystać z wcześniejszego wprowadzenia pokarmów stałych, niż dzieci karmione naturalnie.

4. Autorzy sugerują, że dzieci mogą odmówić spożywania gorzkiej żywności, jeśli nie poznają jej smaku przed upływem sześciu miesięcy życia i że może to mieć długoterminowe skutki dla zdrowia.


Jest to czysta spekulacja, bez jakichkolwiek podstaw. Każdy, kto próbował baby-led weaning, wie, że jest raczej na odwrót. Podstawą przekonania, że dzieci powyżej sześciu miesięcy mają tendencję do odmowy nowych smaków są prace badawcze dotyczące dzieci, którym żywność podawana jest łyżeczką.
Jednakże ogromna ilość niepotwierdzonych jeszcze naukowo, ale płynących od rodziców informacji dowodzi, iż wiele niemowląt, którym pozwala się samodzielnie sięgać po jedzenie (jak to ma miejsce w BLW) akceptuje i potrafi cieszyć się szeroką gamą produktów żywnościowych. Ponadto, dzieci karmione piersią od urodzenia doświadczają rozmaitych smaków mleka matki, zatem są bardziej podatne na ich urozmaicenie w momencie, gdy rozpoczyna się wprowadzanie stałych pokarmów.

(Tłumaczenie za zgodą autorki: Renata Białas, Copyright for Polish translation by Mamania, przedruki wyłącznie z podaniem aktywnego linku do pełnego tekstu: http://bobaslubiwybor.blogspot.com/2011/02/odpowiedz-gill-rapley.html)

czwartek, 24 lutego 2011

fast food

Moje Dziecko rzuca się na pizzę!


Samo ręką nie sięga, ale wprost rzuca się na kawałek czegoś trzymany w ręce przez osobę, u której siedzi na kolanach. Chyba to widać wyraźnie? ;)
Zaczynać wprowadzanie pokarmów stałych od fast foodu (nawet jeśli to fast food zrobiony przez kolegę i wiem, co zawiera, i nawet właściwie to nie fast food, bo robiła się ta pizza z pół godziny przynajmniej) = potępienie ;(

A może nie? Bo w końcu takie ciasto to tylko mąka + woda + nieco drożdży. Nic groźnego.

środa, 23 lutego 2011

od przedszkola do o... tyłości

Do przedszkola nam jeszcze daleko, ale już się boję. I - jak się okazuje - nie bezzasadnie. Link do notki o badaniach, które pokazują związek pomiędzy przymuszaniem dzieci do jedzenia wszystkiego, co na talerzu, a otyłością: http://www.edziecko.pl/rodzice/1,102740,9140771,Zbyt_grzecznie_jedzace_dzieci_beda_w_przyszlosci_otyle_.html
Badania są kanadyjskie, a "w Polsce jest jeszcze gorzej"!!! Bo: "problem z nadwagą lub otyłością ma ponad jedna trzecia dzieci w wieku od 7 do 18 lat".
Myślę sobie, że jak polskie przedszkola się nie zmienią, to dzieci, których rodzice stosowali BLW, nauczone, że samodzielnie podejmują decyzje jedzeniowe, będą miały szczególnie trudno.

poniedziałek, 21 lutego 2011

moja dieta pod lupą

Mały skończył 7 miesięcy i nie je nic poza mlekiem. Przestałam się już spinać. Od czasu do czasu podtykam mu pod nos jedzenie i czekam.
Wykorzystuję ten czas, żeby przeanalizować swoją dietę. Bo chociaż zasadą BLW jest, że dziecko je to, co rodzice, to drugą zasadą jest też to, że rodzice jedzą zdrowo. To łatwe w sumie, jeśli ktoś lubi niedosolone ziemniaki;) Ale ja nie bardzo.



Przez tydzień więc gotowałam to, na co mam ochotę, a potem analizowałam to. Np.:

śniadanie - jogurt + dżem truskawkowy + prażone na maśle z miodem płatki owsiane - NIE NADAJE SIĘ (nabiał dopiero po 1 roku, miód też wykluczony, płatki trudno połknąć bez gryzienia)

II śniadanie - sałatka z buraczków z kuminem, słodką papryką, chili i pestkami słonecznika, pieczywo, pieczarki, ser, kiełki rzeżuchy - DO ZJEDZENIA CZĘŚCIOWO (pieczywo i pieczarki - ale pieczarki surowe, więc nie wiem; za to buraki mogłabym podać, a jednak jak wyobrażę sobie kuchnię i swoje ubrania w nowej różowej kolorystyce, co jest nieuniknione - to ciarki mi idą po plecach)

obiad - śledź pod szubą (śledź, cebula, jajko na twardo, burak, sos majonezowo-jogurtowy) + gorące ziemniaki - NIE JEST ŹLE (ziemniaki na pewno do zjedzenia)

inny obiad (na zdjęciu)
- kasza gryczana podsmażona z porem, czosnkiem i imbirem, z płatkami wędzonego łososia i gotowanym na parze brokułem - BROKUŁ WYBRONIŁ DANIE

kolacja - zupa-krem z dyni - BEZ ZASTRZEŻEŃ (zupa w wersji łagodnej, bez nadmiaru soli i przypraw, no i bez pestek)

W sumie: nie zanosi się na to, żeby BLW kosztować mnie miało sporo wyrzeczeń. Przynajmniej na tym pierwszym etapie, gdy dziecko więcej próbuje niż je.

piątek, 11 lutego 2011

a co u nas


Zostawmy na boku czytanie etykiet. My tymczasem, po pierwszym stresie związanym z ziemniaczkiem, smakujemy:
- seler ugotowany, pokrojony w słupki
- tłuszcz gęsi
- brokuła w różyczkach
- humus
- pastę jajeczną z cebulą
- skórkę od chleba
- truskawki :)
Piszę o smakowaniu, bo Synek niektóre z tych pokarmów drobi w palcach, inne trafiają do ust przypadkiem, ale zaraz z nich wypadają, jeszcze inne podaję mu do spróbowania na palcu, a on zlizuje. Czy to jest BLW czy już nie? W książce są przepisy na papki do maczania paluszków z chleba i warzyw. Można też maczać w nich palce. I to jest dużo łatwiejsze dla mojego Syna. Ja smaruję sobie kromkę chleba taką pastą, a on, mrucząc z radości, wtyka tam palce. Mruczy też z radości, gdy podaję mu tę pastę na palcu do buzi. Czy robiąc to, ingeruję niepotrzebnie w naturalny rozwój dziecka?; czy też daję mu szansę, by posmakował różnych smaków? Już wkrótce będę miała okazję zapytać o tę wątpliwość fizjoterapeutkę.

Z powyższych potraw seler, humus i pasta jajeczna smakowały Małemu. Na truskawkę się skrzywił, ale chciał jeszcze. A brokuł zainteresował bardziej ręce niż usta.

Z tego wszystkiego, co wymieniam powyżej, tylko seler był zrobiony specjalnie dla Małego. Cała reszta z mojego talerza. A i seler gotowany chyba wyląduje w moim menu, bo okazał się po prostu pyszny! Bez soli, ugotowany po prostu. Nigdy bym na to nie wpadła, że jest taki dobry! Chyba złe doświadczenia z dzieciństwa zaważyły ;) Rozgotowany seler z zupy. Znacie to?

etykiety jeszcze raz

Nie mogę się oderwać od kaszek. A raczej od ich etykiet.
Czy wiesz, że...
Codzienne menu dziecka powinno być urozmaicone, aby kształtować prawidłowe nawyki żywieniowe na przyszłość. dlatego podając dziecku kaszki XXX, pomagasz mu w odkrywaniu bogactwa smaków - na przykład pysznego smaku kakao!


Hmm, wydaje mi się, że pyszny smak kakao to jest to, co dzieci odkrywają z łatwością na każdym kroku. Ale gdyby tak zrobić kaszki o pysznym smaku szpinaku, albo o pysznym smaku rzepy!

czwartek, 10 lutego 2011

czytam etykiety

Dzisiaj Mały będzie jadł kaszki. Ale w postaci dobrze przetworzonej - w moim mleku ;)
Byłam tak głodna, że pochłonęłam resztki kaszek, które gdzieś pochowane w moich szufladach były po wizycie znajomych.
Z zaskoczeniem przeczytałam na etykiecie:
Czy wiesz, że...
Dziecko, które ukończyło 6 miesiąc życia, powinno spożywać 5 posiłków dziennie
.
Oo, zgroza.
Chociaż, jak się dobrze zastanowić, to mój Mały zjada z 10 posiłków dziennie (i nocnie). Więc ten napis na etykiecie nie jest kłamliwy, tylko sprytnie napisany (?) Bo nie mówi o jakie posiłki chodzi. A mleko mamy to też posiłek!

Doznania smakowe? Krótko: Dziwię się dzieciom, że to jedzą.

środa, 9 lutego 2011

ziemniaczek

Dlaczego wszystkie mamy zdrabniają? Nawet Sylwia Chutnik. Sama słyszałam ostatnio, jak mówiła do syna "czapeczkę"! No i ja nigdy samej siebie nie podejrzewałabym o to, że tak zmięknę. "Ziemniaczek". A potem, co? "Marcheweczka"? "Brokułeczek"? No i oczywiście "mięsko". Może się jeszcze wyrobię językowo kiedyś. Daję sobie pół roku ulgowego traktowania. Czyli przede mną pół roku drobienia. Języka, nie pożywienia. Chociaż dziecko nie chciało "ziemniaczka" w kawałku trzymać w ręce samodzielnie. Dostało w końcu zmiażdżonego widelcem na talerzyku. Może jakby dostało na "talerzu", to zareagowałoby inaczej?


Zjeść, nic nie zjadł. Smak przynajmniej poznał, bo do buzi mu trochę palcem dałam. A smakował ten ziemniak dobrze, bo kupiłam go ekologicznego w ekologicznym sklepie.